2007/06/17

Autko się pali, panie Mieciu!

Wrócilim dziś z Enderfieldem od Leszka, który zaprosił nas na IV Noc Kulturalną, która odbywała się w Częstochowie. Ponieważ kultura częstochowska kojarzy nam się obu generalnie ze złą poezją, nie odmówiliśmy sobie przyjemności pojechania na miejsce i zobaczenia, z czym się pod Mountbrightem kulturę je.

Cóż, pozostaje zazdrościć, że czegoś takiego nie robi się u nas albo przynajmniej w Katowicach. Centrum miasta żyło do późnej nocy, było sporo rockowego grania, występowały teatry, były pokazy filmów, z ratusza produkowały się śpiewaczki operowe, w klubach łomotał bicik i ogólnie wyglądało to naprawdę wesoło. My skusiliśmy się na imprezę na podwórku klubu Carpe Diem, gdzie występowały zespoły The Car Is On Fire oraz Mitch And Mitch.

Tych pierwszych znam generalnie z Leszkowych eposów o polskich herosach rocka, słyszałem jakieś szczątki kawałków, jednak jakoś nigdy nie poczułem się powalony płonącym autem na kolana. Mitchów kojarzę z niesamowicie obciachowego plakatu, który wisiał swego czasu w różnych miejscach Katowic i który sugerował dość porąbaną i abstrakcyjną muzyczną zabawę. Zresztą, okres kiedy widziałem ten plakacik upłynął na moim roku pod znakiem perwersyjnej fascynacji The Syntetic i niejakim Miszczem Pawarotim, więc każdy nie-całkiem-normalny zespół traktowałem w kategoriach czystego wygłupu i prowokacji.

No ale do rzeczy. Przyszlim - na scenie produkował się trzyosobowy skład z samplowaną perkusją, który Leszek zaanonsował, jako W Dobrej Wierze. Nazwa sugerowała coś w rodzaju oazowego big bandu i tak to trochę wyglądało. Gitarzysta wyglądał jak skrzyżowanie tego nie-łysego kolesia z Kombii z basistą z teledysku "Lubelski Full". Dziewczyna przy mikrofonie sprawiała bardzo miłe wrażenie estetyczne - niestety psuła je niemiłosiernie naiwnymi tekstami piosenek oraz jeszcze gorszymi pogaduszkami do publiki. Bleeee, jeżeli do kilkudziesięciu stojących dość obojętnie osób mówi się sto razy na sekundę, że są niesamowite, to coś tu trąci fałszem. Jedyny utwór, jaki naprawdę mi się spodobał, to instrumentalne dziełko na dwie gitary (drugim gitarzystą był, podobno, wokalista Kombajnu Do Zbierania Kur Po Wioskach - w więc Star!). Aha - no i w trakcie dowiedzieliśmy się, że zespół zwie się Wyjebani W Dobrej Wierze. Było dużo śmiechu, a biorąc pod uwagę, jaki jest skład zespołu, nie wszystkie nasze żarty nadają się do powtórzenia.

OK, to wtopę mamy już za sobą, teraz będzie tylko lepiej. The Car Is On Fire okazali się być całkiem zgrabnym zespołem - chłopaki naprawdę umieją grać, mają dobry kontakt z publicznością (chociaż zapraszanie rozszalałej bandy na scenę to nie był najlepszy pomysł) i ogólnie dobrze się ich słucha. Co prawda, jak zwykle musiałem ponarzekać, że za mało jest tam "cichego" grania, że wszystkie utwory są w gruncie rzeczy podobne i że śpiew mógłby być staranniejszy, ale dammit Janet, nie wszyscy rodzą się Flojdami na samym starcie. Jak na młody polski zespół jest naprawdę nieźle.

Przyszła pora na Mitch And Mitch. Szczerze mówiąc, im bliżej było tego koncertu, tym bardziej się napalałem. Sam nie wiem czemu - chyba chciałem zobaczyć taki rockowy kabaret. No i było super. Koncert okazał się poważniejszy, niż myślałem, ale to nie znaczy, że nie było zabawnie. Chłopaki trochę się powygłupiali ("KARATE! PORNO!") i poużywali sobie na obsłudze technicznej rodem chyba z Nepalu (ileż można podłączać jeden syntezator??). Przede wszystkim jednak, pokazali, że naprawdę potrafią grać. Kompozycje, mimo, że miały miejscami trochę zamierzenie kiczowaty posmak (te syntezatorowe cymbałki... ;) ), to jednak miały w sobie coś fajnego. Ej, te zmiany rytmu, te nagłe przejścia to jakieś takie yesowo-progresywne jakieś... Herezja? Może, ale to tylko dobrze świadczy o Mitchach. Warto posłuchać. Zresztą gitarzysta The Car Is On Fire, który z pierwszego rzędu obserwował koncert miał minę świadczącą, że też mu się podobało.

W dobrej wierze wszystkim!

Brak komentarzy: