2007/10/18

Wóz albo przewóz

Ostatnio w związku z euforią związaną z posiadaniem za dużej ilości gotówki w portfelu ( ;) ), wybrałem się do poznańskiego sklepiku płytowego. Na drzwiach, napis dumnie informuje, że to sklep dla koneserów (od razu potencjalny klient czuje się lepiej ;)). Rozochocony zacząłem szukać płyty, po którą wyruszyłem w drogę, lecz jej nie było, toteż nabyłem inną tegoż samego wykonawcy. Jestem na prawdę pod wrażeniem zaopatrzenia tego sklepu: sporo płyt Porcupine Tree (a nie jak w Empikach, czy MediaMarkt, sam Fear of a Blank Planet) i masę innych wykonawców. Nieco zaskoczony obecnością tej płyty, stałem się szczęśliwym posiadaczem Up the Downstair.

Jako, że opis sklepu z płytami głównie progresywnymi wszelakiej maści do tej pory jest pochlebny, to teraz jest akurat chwila na łyżkę dziegciu. Otóż, troszkę mnie zamurowało, gdy zobaczyłem ile up the Downstair kosztuje w Internecie (dokładnie - rockserwis.pl). Różnica wynosi bowiem blisko 13 zł na rzecz rockserwisu. Nawet z przesyłką wyszło by taniej. Swoją drogą podobna sytuacja była w częstochowskim sklepie płytowym.

No ale mamy wybór. Albo kupić na miejscu i od razu delektować się nową płytą, przy tym przepłacając, albo zamówić przez Internet, czekać około tydzień na przesyłkę (bądź i dłużej - na płytę raz czekałem blisko miesiąc...) i oszczędzić te 3 zł. Internet wydaje się rozwiązaniem lepszym, ale tylko jeśli zamawia się kilka płyt i cena przesyłki się rozkłada. Smutnym jest to, że człowiek kupujący jeden album (niedostępny w popularnych sklepach) jest skazany na przepłacanie.

2007/10/11

Teledyski

Cóż, pierwszy post po dłuuugiej przerwie, wypadałoby coś interesującego napisać, prawda? Na pewno nic o najnowszych wydarzeniach świata muzyki, bo od tego mamy w redakcji mości Lechosława, a ja i tak o wszystkim dowiaduję się ostatni... Nie, postanowiłem tym razem przedstawić listę moich ulubionych teledysków wraz z uzasadnieniem, dlaczego uważam je za ciekawe/ważne. Jest to zabieg o tyle prosty, co podstępny, bo liczę szczerze na to, że wywołam w Was, czytelnikach, przemożną chęć dorzucenia swoich trzech groszy i skomentowania mojej skromnej listy. Liczę więc na
obudzenie bloga z ostatniego letargu ;). Koniec wstępu, zaczynamy:

Z numerem piątym (tylko pięć pozycji zamiast zwyczajowych dziesięciu, żeby nie przemęczać i nie przeładować posta odnośnikami) ląduje tutaj teledysk zespołu wspomnianego już na łamach naszego bloga - The Car Is On Fire: "Can't Cook (Who Cares?)".



Teledysk mi się podoba za każdym razem, gdy go oglądam - bardzo ciekawy pomysł i z pewnością trudny do wykonania. Zwróćmy uwagę, że podczas klipu nie ma ani jednego cięcia kamery, więc wszystko musiało być przeprowadzone po kolei i wedle z góry założonego planu na raz. Dlatego daję ten teledysk na pozycję piątą.

Z numerem czwartym prezentuję Wam oto teledysk zespołu Deep Purple do piosenki "Perfect Strangers":



W sumie można uważać to za dosyć dziwny wybór - nie ma tu jakiejś głębszej myśli technicznej, cały teledysk jest zlepkiem filmów z życia zespołu. Dlaczego więc "Perfect Strangers" ląduje na czwartym miejscu mojej listy? Cóż, przede wszystkim pomysł jest dla mnie zabawny i choć znam ten teledysk o całe eony dłużej niż klip TCIOF z miejsca piątego, to nadal mi się nie znudził. Zwłaszcza, że nadal żywa w mojej pamięci jest opowieść mojego ojca o tym, jak pierwszy raz zobaczył on ten teledysk. Było to dawno, albo jeszcze w czasach PRL, albo niedługo po nich i wygląd studia Deep Purple na tle polskiej rzeczywistości tamtych lat był... Powiedzmy... Perwersyjnie ekstrawagancki :P. Dlatego daję tutaj czwórkę, głównie z osobistej sympatii.

Co dalej? Dwa słowa: "Pink Floyd". Na trzecim miejscu umieszczam teledysk do utworu "Shine On You Crazy Diamond" - niestety, nie byłem w stanie znaleźć samego wideoklipu, tylko fragment koncertu z trasy PULSE, gdzie ów film wyświetlany był na ekranie za sceną:



Niewiele widać, ale zawsze... Dla mnie teledyski Pink Floyd mają w sobie jakąś magię - są wręcz idealnie zgrane z muzyką, nie tylko w kwestii rytmu, ale przede wszystkim nastroju. Każde wideo tego zespołu stanowi dzieło sztuki samo w sobie (co osiągnęło kulminację w "The Wall" Alana Parkera, gdzie cały film stanowi jeden wielki teledysk...). A na symbolice w teledysku można sobie aż zęby połamać :)

Numer dwa... Mógłbym znaleźć jakiś kolejny teledysk Pink Floyd, ale wtedy byłoby to zbyt nudne. Uznałem więc, że umieszczę tu Dire Straits z ich teledyskiem do piosenki "Brothers In Arms":



Po prostu poezja. Jeden z najpiękniejszych teledysków, jakie znam - świetny od założenia przez wykonanie do końcowego efektu. Zdumiewające, biorąc pod uwagę, że parę wideoklipów Dire Straits ("Tunnel of Love" lub "Romeo and Juliet") używam regularnie do obrazowania, jak można zepsuć piosenkę filmem ;). Polecam obejrzenie dwóch wspomnianych - bardziej docenia się wtedy skok jakości przy "Brothers In Arms".

Wreszcie, docieramy do miejsca pierwszego i tutaj nie mam wątpliwości. Od początku, gdy tylko wpadłem na pomysł zrobienia tej listy, wiedziałem, że ten teledysk wyląduje na pierwszym miejscu. Jedynka - Pink Floyd: "High Hopes":



Powstały interpretacje powyższego teledysku na miarę utworów poetyckich (widziałem część w encyklopedii Pink Floyd, a wiem, że jest jeszcze trochę). Pomijając fakt, że sam utwór "High Hopes" lubię bardzo, to teledysk bez wątpienia zasługuje na uwagę. Nie będę się powtarzał - to, co warunkuje wybór tego teledysku opisałem już przy okazji "Shine On You Crazy Diamond" - w "High Hopes" osiąga to tylko wyższy poziom.

Uffff... Udało się mniej więcej poskładać tę krótką listę, choć zaraz po skończeniu pracy opadły mnie wątpliwości, czy nie pominąłem czegoś ważnego, albo nie popełniłem błędu przy kolejności... Jednak wątpliwości było tak dużo, że postanowiłem ostatecznie nie zmieniać niczego - wyjdzie w praniu ;). Oczywiście, teledysków są tysiące i zawężenie ich listy do pięciu przypomina raczej groteskowy żart niż sensowną pracę - spodziewam się (więcej - mam nadzieję), że w komentarzach zostaną przypomniane inne klipy zasługujące na uwagę, a ja ostatecznie wyjdę na półgłówka (de gustibus non est disputandum, ale każdy wie swoje :P ). Cóż, taka praca, sam się prosiłem...

2007/10/09

Dziękujemy!

W imieniu całej redakcji chciałbym w tym miejscu podziękować zespołowi Appleseed, który napisał o nas biuletyn. Jesteśmy wdzięczni tym bardziej, że nigdy nie mieliśmy możliwości zaistnieć w szerszym gronie, gdyż dotychczas grupa ludzi komentujących i wyrażających swe zdanie na nasz temat ludzi mieściła się jedynie w gronie naszych znajomych.

Dziękujemy raz jeszcze i cieszymy się, że nasza radosna, amatorska twórczość przypadła Wam do gustu.

2007/10/06

Riverside w Poznaniu - krótki opis wrażeń osobnika spod barierek

Wygląda na to, że wracamy do czynnej działalności, więc wypadałoby coś napisać. A jest o czym pisać, bo tak się składa, że korzystając z przeprowadzki do innego miasta udało mi się trafić na koncert Riverside w Eskulapie.

Sam Eskulap jako klub wydaje się duży, choć muszę przyznać, że sala koncertowa jest jakaś taka... dziwna. Scena znajduję się przy dłuższej ścianie, a sama sala wydaję się być niezbyt dużym obiektem (choć to może przez tę scenę... ;)). Dotarłem tam na jakieś 40 minut przed rozpoczęciem koncertu i ku mojemu zdziwieniu było tam prawie pusto... Długo się nie namyślając od razu stanąłem przy barierkach, by mieć jak najlepsze pole widzenia. Oto co zaobserwowałem stojąc w tym pierwszym rzędzie...


Koncert otworzyła poznańska grupa Appleseed. Fajne brzmienie gitar, muzyka raczej alternatywna, a kolega stojący obok stwierdził, że "to takie indie". Może i indie, ale tylko w tym jednym utworze, bo później było to:

Aż mnie zamurowało... te organy (aka "szczerbata krowa"), to co zrobił gitarzysta, Sidbartkiem zwany... Muszę przyznać, że wyszło bardzo "flojdowato", a dla młodego zespołu nie ma chyba lepszej rekomendacji, niż porównanie do PF. Po tym utworze, jakby ktoś powiedział, że oni grają progresywny rock to też byłby w błędzie! Niedługo po tych progresywno-psychodelicznych szaleństwach, można było usłyszeć z lekka postrockową gitarę... Tak zróżnicowanego koncertu to dawno nie widziałem :)


Teraz przyszła kolej na support Riverside na całej trasie, czyli Totentanz. Zespół ten, bardzo promowany przez swego wydawcę - Mystic, okrzyknięty został nawet na ulotce włożonej do płyty Riverside "największym objawieniem polskiej sceny rockowej". No cóż... wrażenie mam takie, że jest to tylko hasełko reklamowe, bo tarnowski zespół okazał się po prostu zespołem grającym mało odkrywczy hard rock, więc takie teksty to mogliby sobie darować. Opisując dokładniej ich występ to było to z pewnością mocne uderzenie, ale zarazem nużące mocne uderzenie. Innymi słowy jest to przeciwieństwo występu młodych poznaniaków, jeśli chodzi o zróżnicowanie. Po prostu wtórne granie na tzw. jedno kopyto. Raptem podobały mi się 2 kawałki: zaczynająca ich koncert Eutanazja (do posłuchania na myspace) i Zawołać. Trudno. Spodziewałem się więcej.

No i Riverside. Zanim posprzątali scenę i rozstawili sprzęt to trochę minęło, ale czas umilał po prostu fenomenalny instrumentalny utwór warszawiaków. Niestety nie znalazł się on na jednopłytowej wersji Rapid Eye Movement. Być może jest na dwupłytowej wersji, o której istnieniu dowiedziałem się dopiero na koncercie (tak to bym poczekał z zakupem wersji z 1 CD...). Występ gwiazdy wieczoru otworzyły utwory Beyond the Eyelids i Rainbow Box z nowej płyty. Myślałem, że pójdą w ślady Porcupine Tree i zagrają REM w całości, ale prócz tych 2 utworów pojawił się tylko singlowy 02 Panic Room i Ultimate Trip. Szkoda, że nie było utworów z części Fearland z nowego albumu, ale to przeboleję. Ogólnie zagrali dużo z poprzednich płyt. Za to pojawiły się Riverside'owe klasyki, jak m.in. Loose Heart, czy Conceiving You, a także masa utworów z Second Life Syndrome - np. tytułowy, Volte-Face, I Turned You Down. Ogólnie masa dobrego grania spod znaku Rzekostrony.


Na bardzo duży plus należy zapisać kontakt Mariusza Dudy z publicznością (w przeciwieństwie do poprzedniego koncertu Riverside, na którym byłem). Bardzo często rozmawiał z ludźmi, raz nawet instruował nas, jak mamy śpiewać w Conceiving You robiąc za chórek ;). Przedstawiąjąc kolejny utwór wynikła pewna zabawna sytuacja. Wyglądało to mniej więcej tak

M.D: (tutaj opowiada, że ten utwór miał nazywać się Dance With The Shadow część 2, ale jednak tak się nie stało)... no i zostało Parasomnia...
Publiczność: [niemrawa reakcja]
M.D: (po chwili) ... no i zostało Parasomnia...
Publiczność: [trochę żywsza reakcja]
M.D: (po chwili)... następny utwór nazywa się Parasomnia

Na minus można zapisać: gorący klimat. I wcale nie mówię tu o klimacie w przenośni... Ponadto życzyłbym sobie więcej solówek. Racja były jakieś niezamierzone wcześniej elementy utworów, ale jako takich solówek było mało. Za mało. Ale to jedyna wada tego wieczoru, jeśli chodzi o warstwę muzyczną.

PS. Więcej zdjęć możecie zobaczyć TUTAJ.

2007/10/04

Coś z nami nie tak...

Przeganiając powakacyjnego lenia, wypada zabrać się za bardziej twórcze czynności niż... nie pisanie o muzyce. Myly Państwo, proszę potraktować ten wpis jako przystawkę do tekstów, które zaczną się tu pojawiać już trochę częściej niż raz na miesiąc.

O Electric Six napiszę dłuższy tekst z pewnością, w przyszłości bliższej bądź dalszej, na razie proponuję zapoznać się z całkiem amatorskim klipem [acz z udziałem wokalisty zespołu] do utworu "There's Something Very Wrong With Us So Let's Go Out Tonight" [sam tytuł powinien dawać pewne wyobrażenie o Szóstce z Detroit]. Po prostu obejrzyjcie go do końca, dalsza notka już w komentarzu...

2007/07/21

Teledyski z historią w tle

Dzięki Arturowi Rojkowi z Myslovitz i tworzonemu przez niego Off Festivalowi, przybliżyłem sobie twórczość brytyjskiego post rockowego zespołu - iLiKETRAiNS. Zaciekawiony trafiłem ze strony tego właśnie festiwalu (na którym to młodzi Brytyjczycy wystąpią) na ten oto teledysk:



Szczególnie urzekło mnie to, że teledysk do Terra Nova odwołuje się do wydarzeń historycznych, mających miejsce w 1912 roku na Antarktydzie, a głównym bohaterem jest Robert Falcon Scott i jego wyprawa. Do dochodzi niesamowite wykonanie tego dzieła...

Pod wielkim wrażeniem teledysku do Terra Nova szukałem dalej i znalazłem to:



Z kolei ten opowiada o morderstwie premiera Wielkiej Brytanii - Spencera Percevala, który zginął z ręki zdesperowanego Johna Bellinghama.

Pierwszy raz zdarzyło mi się, że muzyka i teledyski sprowokowały mnie do poszukiwań na temat tego co przedstawiają. Poza tym pierwszy raz spotkałem się z muzyką tak silnie osadzoną w realiach historycznych i poruszających te tematy z należytym szacunkiem jak w przypadku Scotta. Wielki szacunek dla iLiKETRAiNS za to, że postanowili zawrzeć kawałek historii swej ojczyzny w ich twórczości.

PS. Więcej lektury odnośnie tła historycznego utworów iLiKETRAiNS można znaleźć w specjalnym dziale na ich stronie.

2007/07/12

Czynnik ludzki

Ostatnio napisałem posta o moich wrażeniach z koncertu Pure Reason Revolution i Porcupine Tree, lecz skupiłem się głównie na aspekcie muzycznym. Sądzę, że powinno się także zaznaczać czynnik ludzki, czyli przeróżne zachowania niektórych widzów, które mogą skutecznie zniechęcić do danego koncertu...

Jako przykład czynniku ludzkiego koncertów przytoczę autentyczne sytuacje jakie udało mi się zaobserwować. Tuż po koncercie supportującego zespołu, zauważyłem, iż 2 osoby skutecznie się przepchały przez cały tłum po to by sobie stanąć blisko sceny. Moje oburzenie było tym większe, iż osobnicy Ci nie powiedzieli ani słowa i stanęli tuż przed nosami osób, które swoje się nastali by być w danymi miejscu jak gdyby nigdy nic... W sobotę zauważyłem, że od koncertu PRR przesunąłem się mimowolnie jakieś 1,5 metra do tyłu... Rzeczą powszechnie spotykaną jest także wpychanie się do kolejki przed koncertem. Ponadto irytującą rzeczą jest śpiewanie widzów wraz z artystą (zwłaszcza w wielkim tłumie). Pal licho, gdy wszyscy śpiewają, ale gdy nikt tego nie robi jest to wielce wkurzające. Jeśli o to chodzi to szczytem było śpiewanie fana wraz z Davidem Gilmourem fragmentu z Wish You Were Here (coś w stylu tarara-rara ;))...

Naprawdę nie wiem czy ludzie stracili już całkowicie wyobraźnię i poczucie empatii. Śmiem twierdzić, że gdyby ktoś też wepchnął się przed osoby, które robiły to samo byłyby wielce oburzone...