2007/07/21

Teledyski z historią w tle

Dzięki Arturowi Rojkowi z Myslovitz i tworzonemu przez niego Off Festivalowi, przybliżyłem sobie twórczość brytyjskiego post rockowego zespołu - iLiKETRAiNS. Zaciekawiony trafiłem ze strony tego właśnie festiwalu (na którym to młodzi Brytyjczycy wystąpią) na ten oto teledysk:



Szczególnie urzekło mnie to, że teledysk do Terra Nova odwołuje się do wydarzeń historycznych, mających miejsce w 1912 roku na Antarktydzie, a głównym bohaterem jest Robert Falcon Scott i jego wyprawa. Do dochodzi niesamowite wykonanie tego dzieła...

Pod wielkim wrażeniem teledysku do Terra Nova szukałem dalej i znalazłem to:



Z kolei ten opowiada o morderstwie premiera Wielkiej Brytanii - Spencera Percevala, który zginął z ręki zdesperowanego Johna Bellinghama.

Pierwszy raz zdarzyło mi się, że muzyka i teledyski sprowokowały mnie do poszukiwań na temat tego co przedstawiają. Poza tym pierwszy raz spotkałem się z muzyką tak silnie osadzoną w realiach historycznych i poruszających te tematy z należytym szacunkiem jak w przypadku Scotta. Wielki szacunek dla iLiKETRAiNS za to, że postanowili zawrzeć kawałek historii swej ojczyzny w ich twórczości.

PS. Więcej lektury odnośnie tła historycznego utworów iLiKETRAiNS można znaleźć w specjalnym dziale na ich stronie.

2007/07/12

Czynnik ludzki

Ostatnio napisałem posta o moich wrażeniach z koncertu Pure Reason Revolution i Porcupine Tree, lecz skupiłem się głównie na aspekcie muzycznym. Sądzę, że powinno się także zaznaczać czynnik ludzki, czyli przeróżne zachowania niektórych widzów, które mogą skutecznie zniechęcić do danego koncertu...

Jako przykład czynniku ludzkiego koncertów przytoczę autentyczne sytuacje jakie udało mi się zaobserwować. Tuż po koncercie supportującego zespołu, zauważyłem, iż 2 osoby skutecznie się przepchały przez cały tłum po to by sobie stanąć blisko sceny. Moje oburzenie było tym większe, iż osobnicy Ci nie powiedzieli ani słowa i stanęli tuż przed nosami osób, które swoje się nastali by być w danymi miejscu jak gdyby nigdy nic... W sobotę zauważyłem, że od koncertu PRR przesunąłem się mimowolnie jakieś 1,5 metra do tyłu... Rzeczą powszechnie spotykaną jest także wpychanie się do kolejki przed koncertem. Ponadto irytującą rzeczą jest śpiewanie widzów wraz z artystą (zwłaszcza w wielkim tłumie). Pal licho, gdy wszyscy śpiewają, ale gdy nikt tego nie robi jest to wielce wkurzające. Jeśli o to chodzi to szczytem było śpiewanie fana wraz z Davidem Gilmourem fragmentu z Wish You Were Here (coś w stylu tarara-rara ;))...

Naprawdę nie wiem czy ludzie stracili już całkowicie wyobraźnię i poczucie empatii. Śmiem twierdzić, że gdyby ktoś też wepchnął się przed osoby, które robiły to samo byłyby wielce oburzone...

2007/07/09

Klasyka umiera?...

Ostatnio uderzyło mnie w kontaktach z moimi znajomymi, jak wielką niepopularnością cieszy się obecnie muzyka klasyczna. Oczywiście, każdy ma prawo do własnego gustu, preferencji, blablabla, ale jest różnica pomiędzy "nie lubieniem" jakiegoś określonego gatunku, a odruchowym krzywieniu się na jakiekolwiek tylko napomknienie nim. Jasne, nie mówię, że wszyscy powinni nagle zachwycać się IX Symfonią Beethovena od pierwszej nuty do ostatniej, bo to byłaby kolejna skrajność. Jednak wielu (najczęściej tych mniej uważnych) słuchaczy ignoruje fakt, że bardzo dużo nowoczesnej muzyki wyrosło na pewnych powiązaniach z muzyką klasyczną. Taki Ritchie Blackmore otwarcie przyznawał, że z klasyki czerpał swoje największe inspiracje - i było fajnie, dopóki nie przekroczył granicy i nie założył Blackmore's Night, choć nawet teraz zdarzają się w dorobku tego zespołu bardzo dobre kawałki...

Nie chodzi mi nawet o to, żeby wszystkim się muzyka klasyczna podobała, ale ucieszyłbym się, gdyby przestano ją deprecjonować niejako "z zasady" - znam ludzi, którzy na samo słowo "klasyka" krzywią się i jęczą: "Jakiej ty badziewnej muzyki słuchasz!". Paranoja. Trudno mi zrozumieć, jak można zrównać dorobek kilkuset lat muzyki z takim hip-hopem albo disco polo (bo tylko tego rodzaju gatunki muzyczne spotykają się w pewnych kręgach z równą odrazą), gdy mimo wszystko trudniej jest napisać symfonię albo nauczyć się grać na skrzypcach, niż machnąć parę akordzików na keyboardzie i dorobić ckliwy tekst. Odrobina szacunku dla innego gatunku muzyki - o to mi chodzi. Ja też mogę ustosunkować się życzliwie do utworu rapowego, jeśli czuć w nim głębię i jakiekolwiek zacięcie artystyczne (choć ogólnie rapu nie trawię). Nie będę go puszczał w odtwarzaczu, ale nie będę krzywo patrzył na kogoś, kto tak robi.

A odnośnie inspiracji klasycznych, parę przykładów by się przydało, tak na zakończenie. Chyba najbardziej wyrazista jest interpretacja utworu klasycznego - Kanonu D-dur Johanna Pachelbela na gitarę elektryczną - utwór bardzo popularny wśród "internetowych" gitarzystów. Został on zaaranżowany przez niejakiego Jerry'ego Chang - gitarzystę z Tajwanu i uzyskał dosyć pokaźną sławę. Brzmi on tak:



Poza tym mamy bardziej "dzikie podejście" - tutaj Ritchie Blackmore i zespół Rainbow:



I na koniec dosyć już luźne nawiązanie - radzę zwrócić uwagę na wstępną partię gitarową w Anyi zespołu Deep Purple, która bardzo wyraźnie zdradza swoje klasyczne korzenie (aczkolwiek samo wykonanie utworu znalezione przeze mnie na YouTube.com nie jest najlepsze, starczy jednak jako przykład):

Jeżozwierze, powody, drzewa i inne rewolucje

07.07.07 odbył się koncert Porcupine Tree wraz z Pure Reason Revolution w krakowskiej Hali Wisły. Miejsce niepozorne i raczej nie przystosowane do koncertów, zapełniło się do połowy (+całe trybuny) do godziny 20 fanami rocka progresywnego. Jako świadek tamtych wydarzeń mogę z całą pewnością zakładać, że nie wyszli stamtąd zawiedzeni.



Cały koncert zaczął się praktycznie równo o godzinie 20 od występu Pure Reason Revolution. Na początku było dosyć dziwnie, gdyż dach hali, przepuszczał światło dzienne, toteż jak na koncert było stosunkowo jasno. Oczywiście nie przeszkadzało to w odbiorze świetnego występu brytyjskiego kwartetu. Setlista w bardzo niewielkim stopniu różniła się od tej zaprezentowanej w Warszawie, gdzie PRR poprzedzili występ Blackfield. Można to w sumie odebrać jak wadę ich występu, ale jeśli już, to jest ona jedyna. Pure Reason Revolution zaczęli od mocnego uderzenia, czyli od In Aurelia, ze świetnym otwarciem koncertu na perkusji przez Paula Glovera. Zestaw piosenek uległ zmianie dopiero po utworze Borgens Vor, gdyż PRR zaprezentowali nowy materiał. Był to utwór Deus Ex Machina, który bardzo przypadł mi do gustu, głównie ze względu na natężenie muzyki elektronicznej w tym utworze, zapewnionej przez Chloe Alper, która odłożyła bas na ten utwór. Ogólnie Deus Ex Machina to spora dawka bardzo energicznej muzyki, właśnie z dużo dozą elektroniki. Dobre wrażenie sprawił też na mnie właśnie Paul Glover, dla którego było to pierwszy utwór, w którego komponowaniu wziął udział (przy nagrywaniu poprzedniego materiału perkusistą był brat lidera zespołu - Andrew Courtney). Reszta koncertu to w sumie bardzo skuteczna rozgrzewka przed nowym, nieco ostrzejszym materiałem, gdyż kolejne kawałki jak Bright Ambassadors of Morning, The Twyncyn/Trembling Willows, czy choćby Voices In Winter/In the Realms of the Divine nie należą do najspokojniejszych ;). Podsumowując, Pure Reason Revolution, pomimo średniego nagłośnienia (choć i tak było o niebo lepsze, niż to co pokazali w Proximie w lutym), wypadli znakomicie i udowodnili tym samym, że coraz śmielej pukają do drzwi wielkiej muzyki.



Teraz kolej na gwiazdę wieczoru. Porcupine Tree zaczęli od tytułowego utworu z najnowszej płyty. Po tym kawałku Steven Wilson zapowiedział, że zagrają nową płytę w całości, a póżniej po krótkiej przerwie odbędzie się reszta koncertu, co było swoistym zaskoczeniem dla mnie, gdyż z czymś takim spotkałem się wcześniej tylko na koncercie Davida Gilmoura. Ogólnie rzecz biorąc, Fear of a Blank Planet wypadło raczej średnio. Było kilka świetnych momentów jak na przykład Anesthetize i Sleep Together, ale już tytułowy utwór, czy choćby My Ashes wypadło jak na mój gust średnio. Za to druga część koncertu to prawdziwie genialny koncert. Porki zagrali utwory, które albo dotychczas nie były grane na koncertach, lub były grane bardzo dawno. Dlatego też usłyszeliśmy takie utwory, jak Lightbulb Sun, Sever, czy kawałki odrzucone z sesji do poprzednich płyt jak: Half-Light, Drown With Me, Mother and Child Divided. Nie zabrakło również Open Car i Halo, na których spora część hali śpiewała razem ze Stevenem. To właśnie ten świetny kontakt pomiędzy zespołem, a publicznością sprawił, że ten koncert miał niesamowity klimat. Zamykające cały występ Trains i Halo, tylko spotęgowały moje poczucie satysfakcji.



Słowa pochwały należą się także za oprawę wizualną koncertu. W trakcie grania całego Fear of a Blank Planet ukazywały się na ekranie filmy przygotowane przez Lasse Hoile'a, Granta Wakefielda i przede wszystkim kapitalny film do Sleep Together wykonany przez Przemysława Vshebora ze znanymi nam już z poprzedniej trasy "robocikami" ze Start of Something Beautiful. Dzięki temu momentami oglądało się z zapartym tchem, nie tyle poczynania muzyków, co właśnie to co było wyświetlane na ekranie.

Kończąc moje wywody, chciałbym stwierdzić, że jako pierwszy koncert, w którym znałem i ceniłem i gwiazdę wieczoru, i support, wypadł on świetnie. Każdy fan progresywnego grania, który nie poszedł na ten koncert z przyczyn zależnych od siebie powinien żałować ;).