2007/07/09

Jeżozwierze, powody, drzewa i inne rewolucje

07.07.07 odbył się koncert Porcupine Tree wraz z Pure Reason Revolution w krakowskiej Hali Wisły. Miejsce niepozorne i raczej nie przystosowane do koncertów, zapełniło się do połowy (+całe trybuny) do godziny 20 fanami rocka progresywnego. Jako świadek tamtych wydarzeń mogę z całą pewnością zakładać, że nie wyszli stamtąd zawiedzeni.



Cały koncert zaczął się praktycznie równo o godzinie 20 od występu Pure Reason Revolution. Na początku było dosyć dziwnie, gdyż dach hali, przepuszczał światło dzienne, toteż jak na koncert było stosunkowo jasno. Oczywiście nie przeszkadzało to w odbiorze świetnego występu brytyjskiego kwartetu. Setlista w bardzo niewielkim stopniu różniła się od tej zaprezentowanej w Warszawie, gdzie PRR poprzedzili występ Blackfield. Można to w sumie odebrać jak wadę ich występu, ale jeśli już, to jest ona jedyna. Pure Reason Revolution zaczęli od mocnego uderzenia, czyli od In Aurelia, ze świetnym otwarciem koncertu na perkusji przez Paula Glovera. Zestaw piosenek uległ zmianie dopiero po utworze Borgens Vor, gdyż PRR zaprezentowali nowy materiał. Był to utwór Deus Ex Machina, który bardzo przypadł mi do gustu, głównie ze względu na natężenie muzyki elektronicznej w tym utworze, zapewnionej przez Chloe Alper, która odłożyła bas na ten utwór. Ogólnie Deus Ex Machina to spora dawka bardzo energicznej muzyki, właśnie z dużo dozą elektroniki. Dobre wrażenie sprawił też na mnie właśnie Paul Glover, dla którego było to pierwszy utwór, w którego komponowaniu wziął udział (przy nagrywaniu poprzedniego materiału perkusistą był brat lidera zespołu - Andrew Courtney). Reszta koncertu to w sumie bardzo skuteczna rozgrzewka przed nowym, nieco ostrzejszym materiałem, gdyż kolejne kawałki jak Bright Ambassadors of Morning, The Twyncyn/Trembling Willows, czy choćby Voices In Winter/In the Realms of the Divine nie należą do najspokojniejszych ;). Podsumowując, Pure Reason Revolution, pomimo średniego nagłośnienia (choć i tak było o niebo lepsze, niż to co pokazali w Proximie w lutym), wypadli znakomicie i udowodnili tym samym, że coraz śmielej pukają do drzwi wielkiej muzyki.



Teraz kolej na gwiazdę wieczoru. Porcupine Tree zaczęli od tytułowego utworu z najnowszej płyty. Po tym kawałku Steven Wilson zapowiedział, że zagrają nową płytę w całości, a póżniej po krótkiej przerwie odbędzie się reszta koncertu, co było swoistym zaskoczeniem dla mnie, gdyż z czymś takim spotkałem się wcześniej tylko na koncercie Davida Gilmoura. Ogólnie rzecz biorąc, Fear of a Blank Planet wypadło raczej średnio. Było kilka świetnych momentów jak na przykład Anesthetize i Sleep Together, ale już tytułowy utwór, czy choćby My Ashes wypadło jak na mój gust średnio. Za to druga część koncertu to prawdziwie genialny koncert. Porki zagrali utwory, które albo dotychczas nie były grane na koncertach, lub były grane bardzo dawno. Dlatego też usłyszeliśmy takie utwory, jak Lightbulb Sun, Sever, czy kawałki odrzucone z sesji do poprzednich płyt jak: Half-Light, Drown With Me, Mother and Child Divided. Nie zabrakło również Open Car i Halo, na których spora część hali śpiewała razem ze Stevenem. To właśnie ten świetny kontakt pomiędzy zespołem, a publicznością sprawił, że ten koncert miał niesamowity klimat. Zamykające cały występ Trains i Halo, tylko spotęgowały moje poczucie satysfakcji.



Słowa pochwały należą się także za oprawę wizualną koncertu. W trakcie grania całego Fear of a Blank Planet ukazywały się na ekranie filmy przygotowane przez Lasse Hoile'a, Granta Wakefielda i przede wszystkim kapitalny film do Sleep Together wykonany przez Przemysława Vshebora ze znanymi nam już z poprzedniej trasy "robocikami" ze Start of Something Beautiful. Dzięki temu momentami oglądało się z zapartym tchem, nie tyle poczynania muzyków, co właśnie to co było wyświetlane na ekranie.

Kończąc moje wywody, chciałbym stwierdzić, że jako pierwszy koncert, w którym znałem i ceniłem i gwiazdę wieczoru, i support, wypadł on świetnie. Każdy fan progresywnego grania, który nie poszedł na ten koncert z przyczyn zależnych od siebie powinien żałować ;).

2 komentarze:

szafot pisze...

fajnie się czyta relację ale ja nie żałuję że jednak nie byłem

w sumie tylko dwa utwory były dla mnie warte tego - half light i drown with me

nie wytrzymałbym całej nowej płyty odegranej na koncercie
w sumie nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić;)

leszek pisze...

Tak jak napisałem - pierwsza część wypadła średnio. Oczywiście były perełki w stylu anesthetize, czy fenomenalnego sleep together.

Drown With Me wywołało wielką radość w mej duszy ;), a Half-light stanowiło fajną chwilę wytchnienia po czymś ostrzejszym (już nie pamiętam po czym). Ogólnie warto było jechać. Choćby dla PRR :)

Dziękuję za komentarz i witam w naszych skromnych progach :). Mam nadzieję, że będziesz częściej zaglądał :D