2007/04/14

A fk'd up generation?

Było to całkiem niedawno, jakieś parę dni temu. Siedziałem już czas jakiś na gadu-gadu i rozmawiałem z kolegą. Wreszcie zacząłem się żegnać i powiedziałem mniej więcej coś w rodzaju: "Kończę, idę posłuchać muzyki". Odpowiedź była dla mnie sporym zaskoczeniem:



Jak to idziesz? Nie umiesz sobie włączyć w komputerze mp3? Musisz gdzieś iść?



Kolega był zdziwiony, że można po prostu usiąść i słuchać muzyki. Bez oglądania przy niej filmików na YouTube. Bez czytania książki, bez pisania na GG. I faktycznie, w naszych czasach poświęcenie przez kogoś całej godziny tylko na przesłuchanie jakiejś płyty jest co najmniej rzadkością.



Do zastanowienia się nad tym skłoniła mnie płyta "Five Miles Out" Mike'a Oldfielda. Płyta w moim odczuciu wybitna, jednak stawiająca słuchaczowi pewne wymagania. Po pierwsze, trzeba ją przesłuchać przynajmniej raz w całości bez przerwy. W przeciwnym razie zgubi się takie detale, jak powtarzający się motyw gitarowy w pierwszym i w ostatnim utworze, nie zwróci się uwagi na powtórzenia i przetworzenia melodii. Po drugie - właśnie - konieczna jest uwaga słuchacza. Trzeba się skupić na odbiorze muzyki, poświęcić płycie około trzech kwadransów swojego czasu. Jeżeli potraktujemy "Five Miles Out" jako ścieżkę dźwiękową wiosennych porządków, stracimy bardzo wiele.



Mam nadzieję, że gatunek muzyki "koncepcyjnej" przetrwa jakoś te, niezbyt ciekawe dla siebie czasy. Bardzo pocieszające jest, że pomimo istnienia "generacji mp3" i odchodzenia od albumów w stronę pojedynczych "empetrójek", wiele zespołów nadal stara się serwować nam muzykę wykraczającą swoim zamysłem poza jedną ścieżkę na płycie. To dzięki takim grupom, jak choćby wspomniane przez Leszka Porcupine Tree, przewidywania rychłej śmierci albumów traktuję tak, jak niegdysiejsze prognozy zagłady płyt winylowych. Ambitna muzyka będzie nadal miała się dobrze.



Jeżeli damy jej szansę.

12 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Drogi Dawidzie!

Po lekturze Twojego tekstu pelnego jakze celnych uwag na temat koncepcyjnosci albumow, czy raczej moze zatracania owej koncepcyjnosci, odnioslem lekkie wrazenie, ze czesciowo za to obarczasz, jak to nazwales "empetrojkowosc", skomputeryzowanie sluchania muzyki. Mysle, ze nie tedy droga. To tkwi raczej w osobistym podejsciu do muzyki. Dla mnie nosnik jest na ostatnim miejscu jesli chodzi o sluchanie muzyki, bo najwazniejsza w tym wszystkim jest... muzyka. Czemu nie usiasc wygodnie w fotelu a dajmy na to owe "Five Miles Out" wlaczyc z komputera (oczywiscie z legalnych zrodel, bo dla mnie innej opcji nie ma)? Czy "Five Miles Out" jest inne na winylu, kasecie czy CD? A to tylko od sluchacza zalezy czy bedzie sluchal calych albumow, utworow w ustalonej przez autora kolejnosci, czy pojdzie na latwizne i zrobi sobie skladanke na playliscie ze swoich ulubionych utworow nie zwazajac na ich role w caloksztalcie albumu. Poza tym czemu jest to cos "gorszego" gdy ktos ma ochote na sluchanie poszczegolnych utoworow a nie calego albumu? Syt1. Jade autem, swieci slonce, otwarte szyby... w takiej sytuacji preferuje raczej "energetyczne kawalki" jak Satisfaction Stonesow czy Whole Lotta Love Sami-Wiecie-Kogo, wiec wlaczam sobie plyte na ktorej mam taka skladanke. Syt2. Wieczor, piekna kobieta, kominek, lampka wina... puszczam plyte na ktorej mam Franka Sinatre, Barry'ego White'a itp... A gdy mam wolna chwile slucham sobie Misplaced Childhood albo The Wall...

A poza tym czy koncept-albumy odchodza w cien? Moze szkuasz w zbyt waskim gronie? Marillion - Marbles, a moze blizej Riverside i jego potrojny koncept-album?

ddawwidd pisze...

Wydaje mi się, że z mp3, jako nośnikiem, jest odrobinkę inaczej. Nie zrozum mnie źle - sam korzystam z mp3, swoje CD zgrywam do tego formatu, bo lubię słuchać muzyki w drodze na uczelnię. Natomiast na Zachodzie (u nas dopiero się to zaczyna) sklepy internetowe przestają sprzedawać muzykę całymi płytami. Przerzucają się na pojedyncze kawałki. Np. nie kupuję całej "The Wall", ale 26 osobnych piosenek. A jak podoba mi się inaczej, to tylko 13. Albo jedną. To ma wady i zalety. Jest masa marnych albumów z jednym solidnym kawałkiem - wtedy za grosze możemy kupić ten jeden interesujący nas utwór, a nie wydawać kilkadziesiąt złotych.

Ale jest minus, który mnie osobiście trochę smuci. Otóż, jasne, nie trzeba słuchać całej płyty za każdym razem w całości. Natomiast kiedyś, trzeba ją było mieć w domu. I siłą rzeczy, słuchało się jej przynajmniej raz - no bo jak już jest w domu, to co mi szkodzi? Teraz dzieciak może usłyszeć kawałek w radiu, siada do komputera, wchodzi na stronę sklepu (wariant optymistyczny) i ściąga ten jeden kawałek.

Na Zachodzie jest to dość powszechniejsze zjawisko - jeżeli dostosują się do niego zespoły, to możemy mieć do czynienia ze znacznym uproszczeniem i skróceniem muzyki. Spotkałem się już ze stwierdzeniami, że kończy się w ogóle epoka czegoś takiego, jak "album", a zaczyna era pojedynczych ścieżek. Czy to dobrze, czy to źle - nie wiem, ja się wychowałem na albumach, trudno by mi się było przestawić :)

Zgadzam się z Tobą, że powstaje nadal sporo dobrej koncepcyjnej muzyki. Oprócz wymienionych przez Ciebie zespołów można wspomnieć (z bardziej znanych przeciętnemu słuchaczowi) o Greenday. W ramach ciekawostki mogę jeszcze dodać, że szczęka mi opadła, jak mój przyjaciel opowiedział mi o concept-albumach... hip-hopowych . Nie chciałem w moim tekście zabrzmieć katastroficznie :) Po prostu fascynują mnie przemiany, jakim podlega nasza kultura, a z nią muzyka, jako jej nieodłączna część.

A tak poza tym, serdecznie dziękuję za miły, a przy tym bardzo rzeczowy, komentarz :)

Anonimowy pisze...

Wydaje mi się że mp3 nie miało aż tak dużego wpływu na śmierć ambitnej muzyki, koncept albumów itd. Jak ktoś chce posłuchać całego albumu to ściągnie sobie cały, a jak ktoś chce "hiciory" to i tak kupi składankę "the best" (niecierpię składanek typu "the best", żeby poznać wartość utworów trzeba poznać całość muzyki według mnie). Ambitna muzyka umarła już dawno bo pod koniec lat 70' (disco, punk rock) a mp3 ani nawet internetu jeszcze wtedy wcale nie było :-/. I nie mam na myśli tutaj "śmierci" w rozumieniu że dobra muzyka już wtedy nie powstawała, po prostu po złotych latach 60-70 muzyka ambitniejsza straciła swoją ważność bo straciła szerokie rzesze fanów (Emerson, Lake & Palmer; Yes czy King Crimson zaliczali się wtedy do muzyki która była naprawdę popularna) ale ciągle jeszcze ma poparcie wśród garstki "fanatyków". Myślę że nie ma w takiej "okresowości" nic dziwnego raaczej dziwne jest to że ambitna muzyka kiedykolwiek była popularna a nie pozostała rozrywką dla elit.

ddawwidd pisze...

Hehe Ozzy - gdy ktoś mówi mi o popularności Yes, to zawsze przypomina mi się zdjęcie gdzieś ze Stanów, na którym Steve Howe pozuje na tle ogromnego billboardu reklamującego "Close To The Edge". Wyobrażacie sobie coś takiego dzisiaj? :)

Anonimowy pisze...

Ozzy_tom: Nie moge sie z Toba zgodzic. Muzyke ambitna tworzy sie nadal i moim zdaniem ma ona nie tylko "garstke fanatykow". Ale moze zdefiniujmy czym "muzyka ambitna" jest? Dla mnie to nie tylko porywajace dzwieki ale takze (a moze przede wszystkim) tekst. Bo gdyby Gilmour, ktorego osobiscie uwazam za najlepszego gitarzyste, zaczal do tej samej muzyki spiewac o przyslowiowej "dupie marynie" to przestalby dla mnie tworzyc cos ambitnego. Choc oczywiscie definicja ambitnosci i decyzja czy to czego wlasnie slucham jest ambitne czy nie lezy w guscie kazdego sluchacza.

Nie moge sie tez zgodzic co do malej licznosci wiernych fanow. Tool (dla mnie ich muzyka przedstawia jakas wartosc), Archive, Porcupine Tree, Coldplay, Placebo(moglbym wymieniac bardzo dlugo) maja tlumy fanow, podobnie jak Marillion, Depeche Mode, nie mowiac juz o Floydach, Stonesach itp... I to ograniczajac sie do rocka i jemu pokrewnych gatunkow. A co z disco, pop, techno, rapem, punkiem itp., a nie mam tu na mysli "masowek" lub zespolow "jednego utworu" grajacych owe gatunki muzyki (moze dla niektorych to zaskoczenie, ale i tam trafiaja sie kawalki bardzo dobre i ambitne) i one rowniez maja duze rzesze wiernych fanow.

Poza tym, jako twroca wolalbym miec 10 fanow, ale wiernych, ktorzy beda wracac do moich plyt, niz 10.000 ktorzy po wakacjach zapomna o moich utworach.

Anonimowy pisze...

No cóż "disco, pop, techno, rap, punk" nie zaliczam do gatunków ambitnych :-/ (i ogólnie nie lubię tych gatunków). Tak samo Rolling Stonesów (nie ujmując nic temu zespołowi bo np. Black Sabbath też nei jest ambitny co nie zmienia że jest moim ulubionym zespołem z kręgu hard rocka...który to ambitny nie jest gdyż oparty jest na prostych i powtarzających się w gruncie rzeczy riffach).

Myślę że mimo wszystko liczba fanów Porcupine Tree to pikuś w porównaniu dajmy na to z fanami Justina Timberlake'a...Oczywiście nie upieram się że to dobrze jak muzyka ambitna ma rzesze fanów tylko stwierdzam fakt że teraz ich nei ma. (no ale nie ulega wątpliwości że gdy więcej ludiz słucha takiej muzyki to ułatwia dotarcie do niej).

Co do definicji muzyki ambitnej to mam na myśli gatunki wymagające od słuchacza większej dozy skupienia, takie co to "nie wchodzą" do ucha od pierwszego razu, korzystające z doświadczenia innych dziedzin muzycznych w tym przedewszystkim muzyki klasycznej czyli rock progresywny, rock awangardowy, post-rock itp. noi oczywiście sama muzyka klasyczna. Co do słów to osobiście nie zwracam na nie uwagi gdyż w 90 przypadkach na 100 po prostu sie z nimi nie zgadzam więc po co mam sobie psuć słuchanie muzyki ?

enderfield pisze...

Ciekawe, ciekawe... Cóż, dla mnie osobiście współczesna muzyka ma o wiele mniejszą wartość niż ta, która powstawała około lat 70, ale nie posuwałbym się do stwierdzenia, że ambitnej muzyki nie ma, albo iż nie ma ona zwolenników. Oczywiście, nie ma już tylu jej fanów (choć trudno ocenić to dokładnie, gdyż, przykładowo, co druga osoba wśród moich znajomych deklaruje się, że słucha rocka, a potem wychodzi, że pod to miano podciąga się najbardziej nawet prymitywne "utworki-potworki" z zestawu masowego). Ale sam fakt, że istnieją nadal grupy ambitne (a nawet powstają nowe) świadczy o tym, że muzyce "górnolotnej", że się tak wyrażę, daleko jeszcze do umierania ;). Taki Riverside, Porcupine Tree albo Blackfield tworzą w najlepsze.
Chociaż przydałby się jakiś fajny, młody concept album... Tylko musieliby go wydać na winylu, żeby moja radość z tego powodu sięgnęła zenitu ;P

graphikk pisze...

Odniose się do jednego tylko aspektu dyskusji, bardzo ciekawej zresztą, która nam się wywiązała przy okazji tekstu Dawida.

Zanim to zrobię, przytoczę jeszcze fragment wypowiedzi Ozzy'ego:

"Ambitna muzyka umarła już dawno bo pod koniec lat 70' (...). I nie mam na myśli tutaj "śmierci" w rozumieniu że dobra muzyka już wtedy nie powstawała, po prostu po złotych latach 60-70 muzyka ambitniejsza straciła swoją ważność bo straciła szerokie rzesze fanów (Emerson, Lake & Palmer; Yes czy King Crimson zaliczali się wtedy do muzyki która była naprawdę popularna) ale ciągle jeszcze ma poparcie wśród garstki "fanatyków". Myślę że nie ma w takiej "okresowości" nic dziwnego raaczej dziwne jest to że ambitna muzyka kiedykolwiek była popularna a nie pozostała rozrywką dla elit."

Otóż dla mnie zawsze to, co wymaga czegoś więcej niż tylko bezmyślnego absorbowania, jest przeznaczone dla węższego grona osób niż ogół. Dotyczy to wszystkich dziedzin życia, od nauki, po kulturę, a w niej teatr, film, muzykę, inaczej mówiąc sztukę wyższą.

Przyjemniej "wchodzi" piosenka Piaska o miłości i opadających jesienią liściach, niż "Epitafium" King Crimson na ten przykład. Więcej ludzi obejrzy film z tą z "M jak na Wspólnej" i tym z "Na dobre i na złe" niż nowe dzieło Piotra Trzaskalskiego (autor "Ediego" jeśli ktoś nie kojarzy).

Podobnie fizyka jądrowa nie jest przeznaczona dla mnie i dla ciebie, ale dla ludzi zajmujących się nią od dziesiątek lat.

Nie dzielę przy tym społeczeństwa na gorsze i lepsze grupy, bo choć należę do tych którzy cenią "Epitaph" i "Ediego", to o fizyce ze mną porozmawiać ciężko :). Piję do tego, iż o ile w tych dwóch pierwszych przykładach szczyciłbym sie etykietką eliciarza, o tyle w trzecim należałbym do plebsu.

Rzeczy ambitne, w tym muzyka (i tu wracam z długiej dygresji do tematu:) są dla tych odbiorców, którzy je odbierać chcą, gotowi są do wysiłku intelektualnego. A tych jest mniej, zawsze było i zawsze będzie.

Dziwi fakt, że ongiś Emersony i inne grajki byli ogólnie znani. Ciekawi mnie jak psycholog, socjolog, czy znawca kultury uzasadniłby przemiany w gustach słuchaczy w przeciągu tych kilkudziesięciu lat. Dlaczego coraz więcej jest papki dla mózgu, a mniej czegoś, do czego trzebaby było użyć "intelektualnych zębów". Komercjalizacja, globalizacja? Rozleniwienie ludzi, którzy coraz bardziej wsystko mają podane na tacy i robione za nich? To są moje typy.

P.S.
Ależ mam frajdę, że wywiązała się dyskusja rzeczowa i prowadzona na wysokim poziomie kultury osobistej. No po prostu się rozpływam teraz:)

Pozdrawiam.

leszek pisze...

Ja chciałbym się odnieść do wypowiedzi enderfielda:
"Chociaż przydałby się jakiś fajny, młody concept album... Tylko musieliby go wydać na winylu, żeby moja radość z tego powodu sięgnęła zenitu ;P"

Nowy album Porcupine Tree "Fear of a Blank Planet" sądzę, że można zaliczyć do concept-albumów. Ogólnie dotyczy ona społeczeństwa wychowanego przez Internet, telewizję, media itd... A sądzę, że wydanie tego na winylu to kwestia czasu. Niestety, też i kwestia ceny, bo płyty winylowe są droższe od swoich kompaktowych odpowiedników... a zwłaszcza w Polsce.

Pytanie tylko, czy PT zaliczysz do młodych zespołów, skoro najmłodszy członek zespołu ma 39 lat...

Anonimowy pisze...

"Rzeczy ambitne, w tym muzyka (i tu wracam z długiej dygresji do tematu:) są dla tych odbiorców, którzy je odbierać chcą, gotowi są do wysiłku intelektualnego. A tych jest mniej, zawsze było i zawsze będzie."

Noi o to mi właśnie chodziło.

"Nie dzielę przy tym społeczeństwa na gorsze i lepsze grupy, bo choć należę do tych którzy cenią "Epitaph" i "Ediego", to o fizyce ze mną porozmawiać ciężko :). Piję do tego, iż o ile w tych dwóch pierwszych przykładach szczyciłbym sie etykietką eliciarza, o tyle w trzecim należałbym do plebsu."

Ok, ja też aż tak nie dzielę bo np. jeśli chodzi o filmy to lubię jak najbardziej nieambitne kino w rodzaju Tarantino czy Rodrigueza albo jakąś sensacyjną hałturkę (chociaż potrafie docenic też takie rzeczy jak "Requiem for a dream") a np. nowoczesna sztuka "ambitna" w rodzaju g**no na talerzu albo kilka plam na papierze nijak do mnei nie przemawia :-).

Co do concept albumów to powinien cię zaintersować album zespołu Echolyn pt."Mei"(2002), nei mma co prawda pojecia o czym to jest bo nie wsłuchuję sie zazwyczaj w słowa, ale labum ten składa się z ...jednej 50 minutowej "piosenki" więc jest to jedna wielka "concept-piosenka" :-).
Natomiast przedewszystkim proponowałbym ci śiwtny 3-płytowy album nagrany przez różnych w miarę nowych wykonawców prog-rockowych pt."Odyssey - The Gratest Tale"(2005). Jest to jeden z najlepszych albumów jakie dotychczczas słyszałem. Każdy z tych 3-ech CD zawiera 3 utwory (25-30 minutowe), każdy zespół wykonuje tylko jedną "piosenkę" a całość albumu łączy się w jeden wielki concept-album na teamt Odysei. Gorąco polecam! (osobiście znam z tych zespołów tylko 3 z 9 wiec tym większe było moje zaskoczenie, że we współczesnych czasach jest jeszcze tyle dobrych zespołów).

enderfield pisze...

Ok, postaram się namierzyć i "upolować" polecone pozycje ;)
Leszku, ja nie mówiłem o młodym zespole, a o młodym (czyt. "nowym") albumie :P. Co do PT i ich nowego dzieła - muszę poczekać jakieś 5 lat, żeby mnie było stać na ten winyl. Ten zespół akurat słynie z (że nie znajduję dosadniejszego słowa) pogańsko drogich winyli :P. Pół strony najdroższych krążków na Allgero to Porcupine Tree ;)
Ale jeśli dorwę, to chętnie posłucham ;)

leszek pisze...

Oj enderfieldzie... Zapewne mówisz o najdroższych, czyli limitowanej edycji pewnej improwizacji wydanej na winylu pod tytułem Moonloop. Sądzę, że za jakieś 150 zł można spokojnie mieć nowy album. Tylko radzę posłuchać jakiś zapowiedzi :P